Ks. Jarosław Ferenc: LUTERANIZM – ODRZUCENIE AUTORYTETU KOŚCIOŁA I POKUSA SUBIEKTYWIZMU

         Po arianizmie główną herezją, która uderzyła w Kościół stała się herezja luteranizmu z 1517 roku. Papież Leon X zupełnie zlekceważył ciąg wydarzeń, rozpoczętych od przybicia słynnych 95 tez na drzwiach katedry w Wittenberdze. Zaistniałe „kłopoty”, będące początkiem śmiertelnie groźnej rewolucji uznał za zwykłą kłótnie mnichów. W historii Kościoła rzadko zdarzało się, w tak wielkim stopniu, lekceważenie nadciągających niebezpieczeństw. Leon X „będąc człowiekiem z natury lekkomyślnym oraz wesołym, nie zmienił swego trybu życia i w dalszym ciągu bezmyślnie oddawał się doczesnym rozrywkom, nawet kiedy rozpętała się burza, która oderwała od Stolicy Rzymskiej jedną trzecią Europy. Pod każdym względem prawdziwy syn renesansu, otoczony przez swych artystów, poetów, muzyków komediantów, błaznów i różnego rodzaju pochlebców, z przerażającą nonszalancją rzucał się w wir światowego życia, nie troszcząc się o to, czy jego rozrywki przystoją roli przywódcy duchowego”.[1] Z powodu zaistniałych niesprzyjających czynników, na rozwój wydarzeń nie trzeba było długo czekać. Lawina rewolucji luterańskiej uderzyła z całą mocą, w same fundamenty Kościoła.

         Herezja Marcina Lutra nie dotyczyła sprzeciwu wobec nadużyć i skandali obecnych w Kościele w dobie Renesansu, ponieważ sprzeciw wobec zła obecnego w Kościele ciągle był obecny i  prowadził do jego reformy i uzdrowienia. Skandale i niemoralne postępowanie hierarchii kościelnej stało się jedynie pretekstem do ogłoszenia zasady swobodnej interpretacji i zerwania więzi z Kościołem. W dobie saeculum obscurum w Kościele był silny nurt reformatorski reprezentowany przez opatów z Cluny, św. Franciszka z Asyżu, św. Dominika, św. Katarzyny ze Sieny i innych. Ci wybitni i święci katolicy, zdający sobie sprawę z powagi zagrożeń, nie wyobrażali  sobie jednak, aby szukać prawdy bożej bez aprobaty Kościoła. W XI wieku Kościół był hańbiony przez dwie plagi: symonię i raka zepsucia sodomskiego. Św. Piotr Damiani zepsucie moralne w Kościele porównywał do krwiożerczej bestii szalejącej w owczarni Chrystusa. W czasie niewoli awiniońskiej panował powszechny chaos i dezorientacja. Często bywało i tak, że w jednym miasteczku władzę duchową sprawowało dwóch innych papieży, biskupów i proboszczów a każdy katolik był przynajmniej przez jednego z papieży ekskomunikowany. Nic dziwnego, że w tym czasie religia katolicka stała się obiektem kpin nawet ze strony żydów i muzułmanów. Św. Katarzyna ze Sieny jest tu znakomitym przykładem stanowczego sprzeciwu wobec upadku dokonującego się w Kościele. Pisała listy do papieża Grzegorza XI, w których ukazywała przerażający stan duchowieństwa, nie szczędziła w nich słów krytyki wobec papieża, którego uznawała za zbyt spolegliwego, ale w ostrych słowach wyrażała się jej miłość do papieża i Kościoła.[2] Znana jest treść jej listu skierowanego do jednego z prałatów: „Pasterze odurzeni miłością własną śpią snem chciwości i nieczystości. Są tak upojeni pychą, że nie czują i nie widzą, że Szatan, piekielny wilk, zabija życie łaski w nich oraz w ich poddanych. (…) Widzę, że przez milczenie świat jest zepsuty, a Oblubienica Chrystusowa pobladła, bo wyssano z niej krew”.[3]  Jednak te wszystkie przejawy zepsucia i nadużycia władzy duchownych, nie doprowadziły do powstania herezji ani kryzysu, nie dokonało się zerwanie hermeneutyki ciągłości, Tradycja katolicka z jej prawowierną wiarą, pomimo praktycznych zawirowań, została zachowana. Jeżeli „ocalony zostaje dogmat, cała praktyka jest uratowana: zasada świętości pozostaje nietknięta.”[4]

         Na początku XVI wieku Kościół nie miał już tyle szczęścia. Luter wobec skandali obecnych w Kościele, poszedł zupełnie inną, dotąd nie znaną drogą. Zakonnik z Wittenbergii zanegował zasadę i fundament na którym Kościół się opierał, zasadę boskiego pochodzenia autorytetu Kościoła. Pismo Święte i Tradycja „są dla wierzącego autorytatywne wyłącznie dlatego, że Kościół <posiada Pismo> nie tylko w wymiarze materialnym i filologicznym, lecz posiada też właściwe znaczenie Biblii i Tradycji, które w ramach historycznego procesu stopniowo odkrywa i ujawnia”[5].

         Luter negując zasadę o boskim pochodzeniu Kościoła, wprowadził groźną zasadę subiektywizmu, dając w ręce wierzących Biblię do dowolnego i indywidulnego interpretowania. Pośrednictwo Kościoła i Tradycji zostało odrzucone. Pozostała sama Biblia z jej interpretacją uzależnioną od prywatnego światła i doraźnych odczuć. Również sumienie zostało uniezależnione od nauczania Kościoła, co kilka wieków później zostało rozwinięte w filozoficznej myśli Kanta. Sumienie jako autonomiczna instancja człowieka niezależna od jakiegokolwiek zewnętrznego prawodawcy. Indywidualne odczucie nacechowane intensywnością staje się podstawą do własnych przekonań. W luteranizmie subiektywne odczucie nazywane jest wiarą i traktowane jako bezpośredni dar łaski. Zasada autonomicznego sumienia pozbawia prawdy wiary jakiejkolwiek wiarygodności, gdyż prawdy te są obalane bądź akceptowane w zależności od indywidualnego sądu. Wiara przestaje być pozytywną odpowiedzią na Boże Objawienie, przylgnięciem i uznaniem prawd wiary jako obiektywnej rzeczywistości. Wraz ze zniesieniem katolickiej zasady boskiego autorytetu Kościoła, zostają zniesione również dogmaty wiary, jeżeli bowiem któryś z z dogmatów nadal by obowiązywał, to nie mocą autorytetu Kościoła lecz mocą subiektywnego odczucia. Zatem nic dziwnego, że dogmaty wiary w luteranizmie zostały odrzucone, gdyż ich źródło, autorytet Kościoła został zanegowany. Samo pojęcie wiary w luteranizmie jest naznaczone herezją, ponieważ prawdy wiary nie są uznawane za prawdziwe dlatego, że zostały nam dane przez Objawienie – z góry, ale dlatego, że odpowiadają naszym subiektywnym przekonaniom. W konsekwencji to nie przedmiot naszej wiary wymusza afirmację, lecz nasza afirmacja nadaje wartość przedmiotowi wiary[6].

         W herezji Lutra możemy też dostrzec wpływ gnozy. Jeżeli to ja decyduję o tym, co jest prawdziwe w Objawieniu i w ogóle co jest prawdą, bez pośrednictwa zewnętrznego autorytetu Kościoła, to znaczy, że Bóg przemawia w moim sercu i bezpośrednio przekazuje mi boskie prawdy. Zatem każdy człowiek może doświadczyć Boga we własnym wnętrzu, bez żadnych zbędnych pośredników. Niestety dzisiaj widzimy, że to gnostyckie rozumienie wiary, jest częstym udziałem nawet wielu katolików, nieświadomych wpływów luteranizmu na naszą wiarę.[7]

         Błędy Lutra polegające na odrzuceniu głównej zasady katolicyzmu, że Kościół przekazuje nam wiarę i strzeże jej prawowierności, doprowadziły do kolejnych błędów. Były nimi: odrzucenie większości sakramentów – szczególnie eucharystii i kapłaństwa, fałszywe rozumienie nauki o predestynacji i usprawiedliwieniu, odrzucenie prymatu papieża, prymat władzy świeckiej nad duchową, odrzucenie kultu Najświętszej Maryi Panny i świętych. Obok tych najbardziej widocznych błędów, pojawił się kolejny, dotyczący źródeł i uzasadnienia moralności. Jeżeli Luter odebrał Kościołowi prawo do ustalania prawd wiary, to również prawa moralne tracą swoją dotychczasową moc. Moralność chrześcijańska a więc ocena tego co jest dobre a co jest złe, ma swoje źródło z prawd wiary a Bóg jest Prawodawcą i Stróżem moralności. Gdy prawdy wiary tracą swój obiektywny charakter potwierdzony autorytetem Kościoła i stają się zależne od subiektywnej oceny, to również prawa moralne podlegają tylko mojemu wewnętrznemu osądowi. Tu dostrzegamy źródła relatywizmu moralnego, ocena dobra i zła są pochodną tylko i wyłącznie subiektywnych przekonań. Nie istnieją zatem obiektywne prawa moralne zakorzenione w Najwyższym Prawodawcy, którego rzecznikiem jest Kościół. Stąd wynikała też ogromna niechęć Lutra do Arystotelesa – ojca logiki, z jego koncepcją Prawa Naturalnego.

         Konsekwencją herezji Lutra jest też rozbicie samego ruchu protestanckiego (nie używam nawet pojęcia „kościoły protestanckie”, ponieważ Kościół jest Jeden, Święty, Powszechny i  Apostolski), który dzisiaj liczy kilkadziesiąt tysięcy denominacji, nie licząc legionów sekt wywodzących się z tego heretyckiego ruchu. Luter i jego epigoni, nie byli w stanie nikogo przekonać, że teraz, po odrzuceniu autorytetu Kościoła, istnieje jedyna właściwa interpretacja Biblii i wiary. Każdy bowiem w swoim sercu ma odpowiednią dla siebie interpretacje, a gdyby ktokolwiek twierdził coś przeciwnego, nawet sam Luter, ten próbuje narzucić dogmatyzm właściwy Kościołowi – Wielkiej Nierządnicy[8]. Jeżeli Tradycja Kościoła zostaje zniesiona, pozostaje dowolna subiektywna interpretacja, prowadząca do chaosu i unicestwienia wiary. Gdy spojrzymy z perspektywy pięciu wieków istnienia luteranizmu, możemy z całą stanowczością stwierdzić, że protestantyzm ze swoim subiektywizmem prowadzi w prostej linii do ateizmu i spustoszenia życia chrześcijańskiego.

         To, co zadecydowało o schizmie Lutra, „nie są ani twierdzenia dotyczące odpustów, mszy, sakramentów, papiestwa czy celibatu księży. (…). Zadecydowało o niej jasne i śmiałe wyartykułowanie tego, co wynika z odruchu buntu, jaki poniekąd jest wpisany w serce gatunku ludzkiego – czyli niemożności ścierpienia autorytetu. Kościół jako zbiorowe, historyczne ciało Boga – człowieka właśnie z pierwiastka boskiego czerpie swą organiczną jedność. Czym jest zatem człowiek, jeśli nie częścią żyjącą w łączności z tym pierwiastkiem i trwającą względem niego w posłuszeństwie? Kto tę łączność zrywa, odcina się od zasady, na której ufundowana jest religia”.[9]

         Abyśmy mieli pełen obraz sytuacji, przyjrzyjmy się osobowości Marcina Lutra. Z kim Kościół miał do czynienia. Tak pisał Luter o papiestwie w Rzymie w 1520 roku: „Żegnaj nieszczęsny, zgubiony i bluźnierczy Rzymie; nareszcie spadł na ciebie słuszny gniew Boży, bo mimo wszystkich modlitw za ciebie zanoszonych, każdego dnia stajesz się coraz gorszy. Uzdrowilibyśmy Babilon, ale nie jego. Porzućmy go zatem; niech się stanie domostwem smoków, złych duchów, goblinów i czarownic, a imię jego wiecznym zawstydzeniem, po brzegi bowiem wypełniają go bożki chciwości, zdrajcy, apostaci, bestie, lubieżnicy, złodzieje, symonici i nieskończona liczba innych potworów; niech stanie się rodzajem panteonu wszelkiej nieprawości!….Skoro złodziei karzemy szubienicą, rabusiów mieczem, heretyków zaś ogniem, tym silniej zaatakujmy zbrojnie owych panów wiecznego potępienia, tych kardynałów, tych papieży, wszystkich tych mętów rzymskiej Sodomy, bez ustanku deprawujących Boży Kościół, i obmyjmy dłonie w ich krwi”.[10] Po V wiekach możemy usłyszeć z ust najwyższych dostojników Kościoła, że Marcin Luter jest święty a dzięki jego działalności Kościół doświadczył wiele dobra.

         Protestanci odrzucili Kościół jako środowisko zdegenerowane i przypominające Wielki Babilon, którego nie ma sensu reformować ani uzdrawiać. Zapomnieli, nie dostrzegli drobnego szczegółu, który ich pokrętną argumentacja obraca w pył. Otóż Biblia, którą uznali (również wybiórczo), została „stworzona” przez Kościół. Zanim powstał kanon Pisma Świętego, Kościół już istniał. Proces redakcji kanonu trwał przez wiele lat. O tym metodologicznym błędzie protestanci nie chcą słyszeć.

         Od 1517 roku Kościół doświadczył podziału, który trwa do dziś i nie widać na horyzoncie żadnych oznak ponownego zjednoczenia. To są dwa inne rodzaje chrześcijaństwa, zupełnie sobie obce. Do tej pory Kościół musi dokonywać ogromnego wysiłku, aby zachować nienaruszoną doktrynę. Dzieje się tak wobec ciągłego zagrożenia schizmą luterańską i nieustannego przenikania herezji do Kościoła. 


[1] Tamże, s. 88.

[2] Por. tamże, s. 63-84.

[3] Tamże, s. 74.

[4] Romano Amerio, dz. cyt. s. 39.

[5] Tamże, s. 35.

[6] Por. tamże, s. 35-36.

[7] Por. Bp Athananius Schneider, Wiosna Kościoła która nie nadeszła, Kraków 2020, s. 113.

[8] Dostojewski, który żywił wyraźną niechęć do katolicyzmu i polskości, uważający, że jedynym Kościołem prawowiernym jest Kościół Prawosławny, pisał: Kościół Katolicki i jego sekty protestanckie. Por. J. Mackiewicz, Dostojewski,

[9] Romano Amerio, dz. cyt. s. 38.

[10] Warren H. Carroll, dz. cyt. s. 8.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *