Ks. Jarosław Ferenc: Cztery rewolucje. I. Arianizm.

                                              „Jedna tyko zniewaga jest obecnie ostro karana

                                              – ścisłe przestrzeganie tradycji ojców”.

                                                                                             Św. Bazyli

         Co kilka wieków Bóg dopuszcza śmiertelny atak na wiarę katolicką w jej warstwie doktrynalnej. Piszę o dopuście bożym choć możemy również traktować burze doktrynalne w perspektywie zaniedbań i grzechu samych chrześcijan. W idei dopustu bożego zawarta jest jednak nadzieja na przezwyciężenie zagrożeń oraz uznanie zasady, że Bóg potrafi ze zła wyprowadzić dobro.  Tak rzeczywiście było. Po herezji arianizmu i luteranizmu Kościół wyszedł wzmocniony. Dzisiaj herezja modernizmu, najgroźniejsza ze wszystkich herezji wydaje się trawić tkankę Kościoła i zapowiada jego rychłą śmierć. Taką nadzieję bynajmniej mają wrogowie świętej wiary i to już od ponad stu pięćdziesięciu lat. A czy my katolicy, dzisiaj na początku XXI wieku możemy mieć nadzieję na przezwyciężenie herezji modernizmu? Spróbujmy spojrzeć na istotne błędy wiary, które zakorzeniły się w arianizmie, luteranizmie, nowożytności i modernizmie z perspektywy teologicznej ale i historycznej.

ARIANIZM – CHRZEŚCIJAŃSTWO JAKO PROJEKT LUDZKI I NATURALISTYCZNY

         Do Edyktu Mediolańskiego z 313 r., który wydał cesarz Konstantyn Wielki, chrześcijaństwo było religią raczej peryferii. Chociaż Kościół był widoczny już w całym Cesarstwie, to jednak dominującą i oficjalną była pogańska rzymska religia z kultem cezarów i innych rodzimych bóstw. Chrześcijaństwo od czasów Nerona było religią zakazaną i zwalczaną. W ciągu trzech wieków były jednak okresy względnej tolerancji wobec chrześcijan, zależało to od prefektów poszczególnych prowincji. Największe prześladowania były za czasów Nerona, Dioklecjana i Decjusza. Wiara katolicka ciągle była określana jako zbrodniczy zabobon (łac. superstitio malefica), który dla dla dobra Cesarstwa Rzymskiego i cywilizowanego świata trzeba zniszczyć.

         W IV wieku tuż po zniesieniu restrykcji wobec Kościoła przez Cesarstwo Rzymskie, pojawiła się groźna herezja. Uderzała ona w samo serce tożsamości chrześcijańskiej, stanowiła śmiertelne zagrożenie dla przyszłości i rozwoju Kościoła. Była to herezja ariańska. „Chrześcijaństwo było dzieckiem, a wokół jego kołyski kręciły się ciemne postaci, rzucając chytre spojrzenia”[1]. Diakon Ariusz wyświęcony w roku 311 w Aleksandrii, był człowiekiem o niezwykłych manierach, ascetycznym wyglądzie i wybitnym intelekcie. Poglądy Ariusza szybko zyskały popularność i rozgłos w całym Kościele. Głosił on, że: ”Bóg nie zawsze był Ojcem, był czas, gdy był sam, gdy nie był jeszcze Ojcem, którym stał się później. Syn nie istnieje od wieczności, lecz powstał z niczego”.[2] Druga Osoba Trójcy Świętej Jezus Chrystus nie jest zatem współistotna i równa Bogu Ojcu, wprawdzie jest też bóstwem ale niższym od Ojca. Syn Boży byłby więc na miarę bóstw wymyślonych przez ludzi, na miarę rzymskich bogów czy greckich a także Cezarów i Augustów. Wprawdzie jako doskonały człowiek czy ten, który maksymalnie zbliżył się do boskiej doskonałości, ale wciąż byłby istotą ludzką.  Chrześcijaństwo stałoby się wtedy religią naturalną, która by kultywowała wartości tego świata z wykluczeniem wymiaru nadprzyrodzonego. W tej ariańskiej wizji Syna niższego od Ojca nie byłoby też miejsca dla Boga w Trójcy Świętej Jedynego[3]. W cieniu tej herezji stał gnostycyzm, który „z jego gradacją bytów od pierwotnej materii aż do człowieka ustanawiał całościowy schemat rzeczywistości, w ramach którego gubiła się prawda o stworzeniu i transcendencja”[4]. Dla arian Chrystus stawał się stworzeniem, pół-bogiem, demiurgiem, jednym z pośrednich bytów niebiańskich, w których rozmiłowani byli gnostycy. Spór katolików z arianami dla wielu ówczesnych ludzi jak i dla współczesnych, mógł i może wydawać się jedynie zwykłą teologiczną abstrakcją. Nic bardziej mylnego. Człowieczeństwo i boskość Chrystusa są tak samo ważne w rzeczywistości Wcielenia. Bez Wcielania nie ma zbawienia, bez zbawienia nie ma nadziei.

         Gdyby Kościół został zbudowany w IV wieku na herezji ariańskiej, mielibyśmy zupełnie inną rzeczywistość chrześcijańską, bardziej byłby to naturalistyczny, ludzki projekt a nie Mistyczne Ciało Chrystusa. Na szczęście do tego nie doszło. Po ogłoszeniu fałszywych nauk przez Ariusza, Kościół natychmiast zareagował, czego skutkiem było zwołanie Soboru w Nicei w 325 r. Ojcowie Soborowi potępili arianizm, duży udział miał tu diakon Atanazy będący sekretarzem Aleksandra bpa Aleksandrii, redagując Credo Nicejskie, które stanowiło prawowierną katolicką naukę na temat równości Ojca i Syna.

         Wydawać by się mogło, że wraz Soborem w Nicei arianizm się zakończył. Nic bardziej błędnego. Po upływie siedmiu lat rozpętało się piekło arianizmu. Heretycy nie zrezygnowali ze swoich fałszywych tez, lecz zaczęli głosić je z całą mocą, używając wszelkich możliwych środków, włącznie z politycznymi. Do swoich racji zdołali przekonać cesarzy rzymskich: Konstantyna Wielkiego i Konstancjusza. Kierowali się podstępem, intrygą i  oszczerstwem. Euzebiusz z Nikomedii wykorzystał znajomości na dworze cesarskim i pozyskał dla ich sprawy samego cesarza Konstantyna, który nie znał się na kwestiach doktrynalnych. Smutne to były czasy, gdy sprawę katolicką zdradzał ten sam cesarz, który wcześniej przyczynił się do ogłoszenia edyktu mediolańskiego i zwołania soboru w 325 r.  Arianie zwoływali synody, których celem było zniszczenie katolicyzmu. Ich istotną cechą były wieloznaczne, nieprecyzyjne stwierdzenia, pod którymi mogli podpisać się zarówno katolicy jak i arianie, tak starano się zaciemniać prawdę.  Potrafili groźbami i pochlebstwami złamać papieża Liberiusza, który wcześniej dzielnie bronił ortodoksji. Na wygnaniu okazał słabość i wystąpił przeciw wierze katolickiej. Papież Liberiusz dał się złapać w zastawione na niego sidła, ku wielkiemu zgorszenia Kościoła. Kard. J. H. Newman opisując czasy ariańskie stwierdza, że grupa katolickich biskupów Zachodu „niezorganizowana i pozbawiona zdecydowanego przywództwa oraz jasno zdefiniowanych celów czy wspólnej polityki, była podatna na wszelkie wpływy, co frakcja uzurpatorów mogła zręcznie wykorzystać przeciw nim”[5]. W konsekwencji ogółowi biskupów nie udało się wytrwać w prawdziwej katolickiej wierze. Za pomocą środków politycznych arianie w całym Cesarstwie usunęli katolickich biskupów, na czele z Atanazym bpem Aleksandrii a na ich miejsce mianowali heretyckich. Dokonywali aktów przemocy,  terroru i morderstw wobec katolików. Nastały ciężkie czasy dla prawowiernego Kościoła. Sytuacja ortodoksji wydawała się tak beznadziejna, że św. Hieronim  miał powiedzieć: „Cały świat wydał jęk zgrozy, stwierdzając, że jest ariański”[6].

         I tu na arenę walki o prawdę katolicką wkracza św. Atanazy. Analizując dzieje Kościoła możemy stwierdzić, że na trudne czasy, szczególnie jakiejś groźnej herezji, Pan Bóg daje nam wybitnego przywódcę, strażnika wiary i tradycji. Wtedy Kościół otrzymał św. Atanazego. Był on największym umysłem ówczesnego cesarstwa. Posiadał wszystkie talenty potrzebne do sprawowania przywództwa duchowego, intelektualnego a nawet politycznego. To wtedy mówiono: „Atanazy przeciw światu”. Ten obrońca wiary był pięciokrotnie wypędzany z Aleksandrii. Podczas trzeciego wygnania Atanazy udał się na pustynię egipską i tam ukrywał się wśród zaprzyjaźnionych pustelników. W czasie prześladowań bp Aleksandrii pocieszał wiernych słowami: „Zabrano nasze kościoły i oddano arianom: oni mają kościoły a my mamy wiarę”. Podczas herezji ariańskiej, która trwała 60 lat, głównym punktem sporu było Credo Nicejskie i św. Atanazy. Gdy cesarz Konstancjusz postanowił uderzyć w katolików, to jednym z jego pierwszych pragnień było usunięcie męża bożego z Aleksandrii. Arianie mieli do niego obsesyjną nienawiść. Zdawali sobie sprawę z tego, że gdyby udało im się tylko powstrzymać św. Atanazego, ich panowanie nie miałoby już żadnych przeszkód. Doszło do tego, że w opozycji do arian, katolicy byli nazywani atanazjanami. W 366 roku św. Atanazy wraca z piątego wygnania do swojej ukochanej Aleksandrii. I choć nie doczekał upadku arianizmu to dostrzegał widoczny jego zmierzch. Wiara katolicka w całym Kościele wychodziła z ukrycia i mogła dalej się rozwijać. Już po śmierci św. Atanazego, cesarz Teodozjusz I ogłasza chrześcijaństwo religią panującą i obsadza diecezje katolickimi biskupami.

         W okresie 60 lat trwania herezji ariańskiej, bez mała całe Magisterium Kościoła przestało głosić prawowierną naukę katolicką. Czy Duch Święty zatem opuścił swój Kościół i przestał nad nim czuwać. Roberto de Mattei twierdzi, że nie, „ponieważ wiara została zachowana przez grupkę świętych i nieustraszonych biskupów, takich jak Atanazy z Aleksandrii, Hilary z Poitiers, Euzebiusz z Vercelli, a przede wszystkim przez zwykłych wiernych, którzy nie zgodzili się na teologiczne kompromisy, ale zachowali ortodoksyjną wiarę, kierując się jedynie swym sensus fidei”[7].

         Kard. J. H. Newman w swoich dziełach poświęca wiele uwagi historii św. Atanazego, jako przykładu siły i znaczenia tradycji katolickiej. Wg niego podczas herezji ariańskiej na straży prawdziwej wiary, zachęceni przykładem św. Atanazego, stali świeccy, którzy byli wierni nauczaniu swoich pasterzy, nawet jeśli sami pasterze porzucili prawowierną naukę i nie mieli odwagi jej bronić. Tradycyjnej wiary katolickiej bronili świeccy, czyli Kościół nauczany (Ecclesia docta), a nie Magisterium – Kościół nauczający (Ecclesia docens), czyli biskupi w łączności z papieżem[8]. Co sprawiło, że prosty lud chrześcijański zachował prawowierną wiarę? Kardynał twierdzi, że „gdyby (świeccy) od czasu swego chrztu nie byli katechizowani, jak pisze św. Hilary, w prawowierności, to nigdy nie żywiliby takiego wstrętu do innowierczej doktryny ariańskiej. Ich głos jest zatem głosem tradycji”[9]. Wierni katolicy zachowali nieskażoną wiarę, ponieważ otrzymali prawdy głoszone od czasów apostolskich. Istotne okazało się również to, że wierni świeccy jako całość nie mogą błądzić w swej wierze.

         Jeden z księży, późniejszy kardynał J. B. Franzelin, zarzucił angielskiemu konwertycie, że tezy stwierdzające omylność Kościoła nauczającego, są sprzeczne z obietnicą Jezusa w ewangelii: „a bramy piekielne go nie przemogą”. Kard. J. H. Newman dał następującą odpowiedź: „Wciąż twierdzę, że w owym czasie powszechnego chaosu dogmat o bóstwie Chrystusa Pana był głoszony, broniony oraz (z ludzkiego punktu widzenia) ratowany w znacznie większym stopniu przez Ecclesia docta (Kościół nauczany) niż przez Ecclesia docens (Kościół nauczający); że ciało biskupów okazało się niewierne, podczas gdy ciało wiernych trwało przy wierze otrzymanej podczas chrztu; że jednym razem papież, a innymi razy głowy patriarchatów, metropolii czy innych znaczących stolic biskupich, a niekiedy synody powszechne, mówiły rzeczy, których mówić nie powinny, lub też postępowały w sposób, który zaciemniał lub wypaczał objawioną prawdę; podczas gdy z drugiej strony to właśnie lud chrześcijański, za zrządzeniem Opatrzności, stanowił oparcie i źródło siły dla Atanazego, Hilarego, Euzebiusza z Vercelli oraz innych samotnych wyznawców, którzy bez niego byliby skazani na porażkę”[10].

         Tradycja katolicka już w pierwszych wiekach wykazała się trwałością i niezmiennością podobną aksjomatom matematycznym. Niezależnie od jakości nauczycieli matematyki czy logiki – wielu z nich może się mylić lub być nieudolnymi – aksjomaty pozostają niezmienne i trwałe. Być może większość świeckich katolików nie rozumiała niuansów herezji ariańskiej, podobnie jak niższe duchowieństwo, to jednak w tej sytuacji wystarczyła prosta katolicka wiara, która rozpoznała w Jezusie Chrystusie Syna Bożego jako równego Bogu Ojcu. Inżynieria społeczna z IV wieku, która stworzyła idee oderwane od rzeczywistości, mająca śmiertelnie ugodzić w katolicyzm, została skutecznie powstrzymana.

         Niestety, jak pisze ks. Davies „to, co stało się ponad 1600 lat temu, powtarza się dzisiaj, tyle że z dwiema lub trzema różnicami: Aleksandria to obecnie cały Kościół powszechny, którego równowaga została zachwiana, a to, co przedsięwzięto w tamtym czasie z użyciem fizycznej siły i okrucieństwa, obecnie sprowadzono do całkowicie odmiennego wymiaru. Wygnanie zastąpiono banicją milczącego ignorowania, zaś mordowanie – niszczeniem charakteru”.[11]


[1] Warren H. Carroll, Historia chrześcijaństwa, Wektory 2014, s. 12

[2] Tamże, s. 13

[3] Por. Romano Amerio, Jota una, Antyk, s. 26 n.

[4] Tamże.

[5] Michael Davies, Święty Atanazy obrońca wiary”, Warszawa 2017, s. 35

[6] Tamże, s. 51

[7] Roberto de Mattei, W obronie Tradycji, Warszawa 2020, s. 45.

[8] Por. Michael Davies, dz. cyt. s.52

[9] Tamże, s. 68.

[10] Roberto de Mattei, dz. cyt. s. 46.

[11] Por. Michael Davies, dz. cyt. s. 8.

2 thoughts on “Ks. Jarosław Ferenc: Cztery rewolucje. I. Arianizm”
  1. Dobry tekst, dający nadzieję.. Czasy jak widać lubią się powtarzać.. a środki też nie różnią się zbyt wiele.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *